„Ósmego dnia po Narodzinach Maryi, roku 1497, w piątek w południe, zerwał się sztorm z północnego-zachodu i trwał do późnego wieczora wywołując powódź." - tak jeden z mnichów klasztorze kartuzów pisał o wielkiej powodzi, która doprowadziła do zniszczenia Darłowa. Z tego przekazu wiemy, że w Darłówku zostały całkowicie zniszczone nabrzeża portowe, a handel został sparaliżowany na długi czas.
Wiadomo, że straty nie ominęły również innych pobliskich miejscowości. Fala dotarła także do Kołobrzegu i Ustki. Wielka powódź była w rzeczywistości tsunami, co potwierdzili geofizycy ze Szczecina, a także z Japonii.
- Słychać było grzmot, to było jak ryk niedźwiedzia. Wybuch na Bałtyku spowodował falę tsunami o wysokości nawet ok. 6 metrów. To wystarczyło, żeby poczynić zniszczenia. Wzniesienie, na którym jest kościół św. Gertrudy jest na wysokości 22 metrów nad poziomem morza. Pod tym wzniesieniem wyrzucony został jeden ze statków. To pokazuje, jak daleko dotarła ta fala - mówi nam Leszek Walkiewicz, historyk z Darłowa.
Darłowskie tsunami od dawna nazywane jest "niedźwiedziem morskim". Procesja pokutno-błagalna odbywała się bez przerwy do 1945 roku. Później jej zabroniono. Wznowiona została dopiero w 1991 roku przez księdza Janusza Jędryszka, ówczesnego proboszcza parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Darłowie.
Podczas środowej procesji w 525. rocznicę wielkiej powodzi odprawiona została msza święta w kościele św. Gertrudy. Z uwagi na pogodę część, która miała się odbyć w Parku Króla Eryka została odwołana.
Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?